Choć nie raz upadam
Przez ciężar ludzi
Choć nie raz padam
A szyderczy śmiech mnie budzi
Podnoszę się
Walczę o życie
Nie pokonają mnie
Odpłacę się im należycie
Nie raz stawałem nad przepaścią
Żyletki były codziennością
Oślepiony waścią
Ziemia mą bliskością.
Promykiem słońca
rwącym potokiem
oazą końca
drogi; rockiem
wysokich brzmień
pięknem przyrody
osobą westchnień
w upalny dzień szklanką wody
Uśmiechem
wschodzącym słońcem
radości echem
uczucia miłości gorącem
Jesteś dla mnie wszystkim.
Rozszarpywany emocjami
stoję na krawędzi
obsypany koronami
szarych łabędzi
do przodu kroczę
patrzę w dół
pasikonik cykocze
wpadł w szarości muł
Zbieram się
skaczę
rozkładam ręce
serce mi kołacze.
Staram się częściej sięgać po poezję, gdyż w paru słowach oddaje ona to, co niektóre książki. Nie rozumiem ludzi, którzy stronią od liryki. Przecież jest to podróż pomiędzy przeżyciami wewnętrznymi, przekazywanymi (przeważnie) wypowiedziami monologicznymi.